Na Jarmarku Dominikańskim – jak co
roku – nie brakuje różnej maści kwasów chlebowych. Nie
przesadzę, jeśli powiem, że więcej osób widuje się tam
spacerujących z kwasem niż z piwem.
Największy wybór kwasów był
oczywiście na stanowiskach litewskich. W dwóch albo trzech
miejscach dojrzałem Smetoniska Gira – flagowy litewski kwas, który
od lat jest jednym z liderów na rynku. Kosztował mnie 10 złotych
za litr, ale jako że nigdy wcześniej nie miałem okazji go
spróbować – a nie wiem kiedy znów będę miał – to nie
żałowałem sobie. Nie ocenię wyglądu, bo piłem z butelki, ale w
smaku bardzo mocno przypominał łotewski Kvass Rycerski – był od
niego jednak nieco mniej metaliczny i słabiej gazowany, daleko w tle
były delikatnie wyczuwalne słodkie nuty karmelowe, a aromat chleba
całkiem subtelny i niezbyt nachalny. Nic nadzwyczajnego, ale wypiłem
z przyjemnością – szczególnie że w upały nic tak dobrze nie
orzeźwia jak kwas chlebowy.
Skoro już wspomniałem o Kvassie z
Łotwy, to i oni mieli swoje stanowisko. Do wyboru były lane z
beczki Rycerski oraz Ilguciema w cenie 6 złotych za pół litra,
oraz cztery różne smaki w butelkach półtoralitrowych oraz
szklanych 0,33l. Dotychczas spotkałem się na polskim rynku tylko z
trzema smakami – Porter, Rycerski oraz Miodowy. Rycerski z beczki był mało metaliczny, za to mocno czuć było drewnem. Całkowitą
nowością był dla mnie kwas chlebowy Pszeniczny robiony nie na
życie a na pszenicy.
Nie podobało mi się w nim tylko kilka
rzeczy – cena (6zł za 0,33l), był ciepły (niestety nie trzymali
go w lodówce) i chyba przez to miał nieco alkoholu oraz coś
najgorszego – nie ma go nigdzie w sklepach, przynajmniej na razie.
Być może w najbliższym czasie Pszeniczny gdzieś się pojawi a
Jarmark Dominikanski to dla dystrybutora forma badania rynku,
podobnie jak Van Pur promował swój "kwas" rok temu,
jeszcze przed wypuszczeniem go na rynek. Van Pur też miał z resztą
swoje stanowisko, ale raczej go unikam.
Tauras Gira tym razem był tylko w
plastikowych półtoralitrowych butelkach za 12 złotych, a oprócz
tego Wileński w dużej szklanej 1,5l butli, Retro Gira w cenie
pięciu złotych oraz malutki Duonos Gira czyli
Gubernija na rynek litewski.. Niestety, nie udało mi się dorwać nigdzie
Backoriu. Pierwszy raz piłem też kwas z puszki (4zł) – był to
квас оболонский czyli Kwas Obołoński od Obołońa –
tego samego, który produkuje całkiem przyzwoity napitek w cenie
niecałych czterech złotych za litr w plastikowej butelce, a który
jest dość powszechnie dostępny w Polsce. W smaku były niemalże
identyczne (puszkowy nie był nawet "przesiąknięty"
puszką), czyli jak coca-cola z nutą razowego chleba i karmelu (choć
od coli nieporównywalnie zdrowsze; jednakże to i tak nie jest taki
"prawdziwy" kwas). Skład nieco się różnił. To jest
skład butelkowanego Obołońa (Bohatyrskyj):
uzdatniona
woda artezyjska, naturalny ekstrakt słodu jęczmiennego, aromat
naturalny chleba razowego, cukier, olejek kminku, barwnik naturalny -
karmel, kwas cytrynowy - regulator kwasowości, dwutlenek węgla,
benzoesan sodu
Puszkowy natomiast zawierał cukier
biały, wyciąg z nasion kminku, a przede wszystkim – nie zawierał
benzoesanu sodu tylko był pasteryzowany. Dzięki temu mam porównanie
w smaku pasteryzowanego kwasu i tego konserwowanego chemicznie i mogę
zaświadczyć, że na pasteryzacji kwas (przynajmniej ten) absolutnie
nie stracił walorów smakowych a jedynie zyskał jeszcze więcej
walorów zdrowotnych. Współczesna pasteryzacja kwasów polega na
pasteryzacji tunelowej, dzięki czemu eliminowane są drożdże przy
jednoczesnym zachowaniu zdrowotnych, probiotycznych właściwości.
Po 15 minutach podgrzewania kwasu do 65 stopni drożdże ulegają
inaktywacji, ale spada także ilość dobroczynnych bakterii
mlekowych - jednakże po dwóch dniach przechowywania w temperaturze
pokojowej ilość bakterii wraca do poprzedniego stanu, dzięki czemu
produkt nie traci wartości odżywczej.
W dwóch miejscach miałem też okazję
spróbować kwasu chlebowego z beczki, domowej roboty.
Różnica pomiędzy takim kwasem a tym
z marketów jest diametralna. Pierwszy kwas barwą i mętnością
przypominał porządne piwo pszeniczne, był praktycznie pozbawiony
gazu, a cały smak był zdominowany przez drożdże i coś podobnego
do wanilli, przez co przypominał nieco płynne ciastka. Dziewczyna
zasugerowała, że jest nieco skisły i niektórym faktycznie może
się z tym skojarzyć (sam kwas z resztą powstaje poprzez
"kiśnięcie" czyli fermentację mlekową), ale zepsuty,
niezdatny do picia kwas pachnie jak kiszona kapusta i podobnie też
smakuje. Tego nie da się z niczym pomylić, a aromat zepsutego kwasu
jest tak charakterystyczny, że jeśli nie macie pewności czy jest
zepsuty to na pewno nie jest, bo gdyby był to bylibyście tego
pewni. Kwas był za słodki dla mnie, raczej bym go nie kupował
regularnie gdybym miał taką możliwość, nieco przeszkadzał mi
też brak gazu i zbyt drożdżowy smak.
Drugi kwas domowej roboty, który
próbowałem na Jarmarku, był ciemnej barwy, prawie jak Porter, choć
wpadał nieco w czerwień. Ten zawierał nieco gazu, aczkolwiek tak
delikatnego, że ledwo łaskotał podniebienie. Był o wiele lepszy
od tego pierwszego, ponieważ aromat chleba był lepiej wyczuwalny,
drożdże tylko czasem gdzieś się tam przebijały, przypominał
łagodniejszą wersję Smetoniska Gira. Podejrzewam, że do jego
produkcji wykorzystano bardzo porządnie spieczone suchary, ale to
tylko moje przypuszczenie.
Wypiłem kilka litrów kwasu a i tak
odczuwam niedosyt. Jeśli będziecie na Jarmarku to nie zapomnijcie
opić się kwasem.
/zdjęcia z google grafika
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz